Cassis '98


Organizator i kierownik - Wiktor Bolek
Kierownik - Wiktor Bolek

W czasie pierwszych trzech tygodni września 1998 r. odbyła się wyprawa nurkowa do Francji. Celem jej było nurkowanie w jaskiniach w Cassis. Została zorganizowana przez Wiktora Bolka, który był tez jej kierownikiem. W wyjeździe wzięli nurkowie-grotołazi z rożnych klubów i miast. Byli to Wiktor Bolek, Michał Stajszczyk - Wrocław, Norbert Ziober, Rafał Szczot - Łódź, oraz autor Wojciech Piotrowicz - Sopocki KTJ.

Dla mnie pierwszym problemem było zdobycie i przetransportowanie gigantycznej ilości sprzętu z Trójmiasta do Wrocławia. Każdy z uczestników posiadał kilka butli i automatów. W sumie butli było 16-18 szt. o poj. od 8 do 18 litrów i 11-13 automatów, co na 5-6 nurkujących wydaje się dużą liczbą, jednak i tak okazało się że powinno być tego jeszcze więcej. Po załadowaniu całego majdanu do busa (po dołożeniu dwóch sprężarek i sprzętu campingowego) wyjechaliśmy z Wrocławia. We Francji zatrzymaliśmy się na noc u Philippe Moya w Allan koło Montelimar. Usiłowaliśmy jeszcze dokupić brakujące elementy wyposażenia, jednak po urlopowym sierpniu, gdy wszystkie fabryki są zamykane okazało się to niemożliwe. Po dwóch dniach byliśmy wreszcie na campingu w Cassis. Następnego dnia odbyło się pierwsze nurkowanie w jaskini.

Naszym głównym celem nurkowań była jaskinia Le Bestouan. Znajduje się ona niedaleko od plaży miejskiej Cassis. Jej całkowita długość wynosi ok. 3 km. Przed pierwszym nurkowaniem odbyła się odprawa, gdzie dowiedzieliśmy się od kolegów, którzy byli tu rok wcześniej jak wygląda jaskinia, jak przebiegają poręczówki itp. Pierwsze nurkowanie przeprowadzone było parami. Nurkowałem w zespole wraz z Norbertem. Najbardziej obawiałem się ciasnot przy rurze wejściowej. Aby się przyzwyczaić do sprzętu zabrałem zestaw butlowy 2x15 litrów. Bez większych trudności udało się nam odnaleźć otwór (ma wymiary ok. 1,5x2 i znajduje się na głębokości 1 metra) i wpłynęliśmy do jaskini. Przy samym otworze słodka woda płynąca z jaskini miesza się ze słoną woda morska. Daje to efekt podobny do nalewania syropu do wody, spowodowany różną gęstością wody. W każdym
Ostatnie przygotowania do nurkowania
Ostatnie przygotowania do nurkowania
razie widoczność jest wtedy znacznie ograniczona, a wszelkie kontury zamazane. Zapowiadane ciasnoty okazały się łatwe do pokonania przy odpowiednim ułożeniu ciała i trzymaniu się przy dnie, jednak co jakiś czas ocierało się sprzętem o skały. Po przejściu wejściowej rury wynurzyliśmy się na powierzchnie w małej salce. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej - czyli studnia na 17 metrów głębokości, a potem korytarzem przebiegającym na gł. od 17 do 22 m. Starałem się wykorzystywać wszelkie umiejętności i zasady, jakich nauczyłem się na szkoleniu w Strzeblowie. Co jakiś czas zapisywałem czasy, zużycie powietrza i azymuty potrzebne do planowania dalszej działalności. (pod koniec każdy z nas pływał niczym pociąg - oczywiście przedwojenny, wiadomo było w której minucie będzie się w jakim miejscu). W jaskini widoczność była rewelacyjna ok. 10-15 m. Widać było ściany korytarzy, większe salki, formacje skalne. Pierwszego dnia przepłynąłem 220 m. jaskini. W kolejnych dniach rozpoczęliśmy rozstawianie depozytów dla tych, którzy mieli dopłynąć najdalej, czyli dla Wiktora i Norberta. Punkty rozmieszczenia zostały umiejscowione następująco – w studni na gł. 3 m. butla z tlenem. Dalej na 120 metrze (przy pipancie), 220 m. i 400 m. Na początku pływałem na 120 metr z depozytem i dalej na ile jeszcze starczyło powietrza, potem na drugi depozyt, zaraz po awarii automatu Rafała (uszkodzenie po uderzeniu o strop w części wejściowej) zrobiłem dwa kursy wracając po pozostawiona butle.

 

Uwaga zaczynamy!
Uwaga zaczynamy!

Niestety problemem, jaki nas dotknął była pogoda. Pod koniec pierwszego tygodnia nadeszła burza, lalo cały dzień zrywając mosty i zalewając drogi (a i przy okazji nas w namiotach). Gdy znowu znaleźliśmy się na plaży, woda zamiast śródziemnomorskiego lazuru przypominała rozwodnione mleko. Jednak rozpoczęliśmy akcje. Michałowi nie udało się pokonać przejścia przez rurę, a ja, ponieważ byłem już w wodzie, postanowiłem spróbować. Już w pewnej odległości od otworu czuć było przepływ wody. Udało mi się pokonać rurę przeciągając się po linie i kamieniach. Jednak gdy wpłynąłem dalej stwierdziłem, ze widoczność z 10 metrów spadla do 0,5-1 lub miejscami do zera. Sytuacja ta postawiła pod znakiem zapytania cala działalność. Zastanawialiśmy się czy uda się wydobyć pozostawiony w jaskini sprzęt. Dopiero po kilku dniach sytuacja się poprawiła się na tyle, ze można było wznowić nurkowanie. Praktycznie każdego dnia było nieco lepiej, choć każdy, nawet najmniejszy opad odbijał się na sytuacji pod woda. Nowe warunki wymagały zużycia dużo większej energii przy pływaniu pod prąd, zdecydowanie gorsza widoczność i często powrót miejscami w całkowitych ciemnościach niewątpliwie wpływały na wyniki i utrudniały działalność. Aczkolwiek powrót był szybki- należało bowiem mocniej docisnąć kask i tylko co jakiś czas machnąć płetwą na zakręcie. Pokonywanie tego samego odcinka pod prąd zajmowało 10 minut, powrót zaś 6. Jak widać przepływ wody był silny. Przeprowadzone zostały dwa generalne ataki - Norbert przepłynął ponad 600 metrów jaskini, zaś Wiktor - 800. Każda taka akcja wymagała pracy całego zespołu, osoba atakująca używała poza własnym zestawem przynajmniej czterech innych butli, które należało dostarczyć w odpowiednie miejsca. Swój „rekord” odległości pobiłem praktycznie dopiero ostatniego dnia - przepłynąłem, 400 metrów transportując jednocześnie depozyt dla Wiktora, który zostawiłem po osiągnięciu tego punktu. Ostatnia akcja była praktycznie najprzyjemniejsza, bo choć warunki nurkowania były dalekie od początkowych, dwa tygodnie prawie codziennych nurkowań zrobiły swoje. Po tym czasie czuć było opływanie się ze sprzętem (czasami mając
Lazurowe Wybrzeże
Lazurowe Wybrzeże

na sobie po 120-140 kg - czyli 4-5 butli rożnej pojemności). Nastąpiło tez obycie ze środowiskiem jaskini, oraz poznanie jej wstępnych partii. W każdym razie po wyjściu z wody wiedziałem ze gdyby nie pogoda można by przepłynąć dłuższy odcinek, a tak niestety trzeba żałować i jednocześnie się cieszyć ze choć tyle się udało.

Poza nurkowaniem w Le Bestouan odbyło się jedno nurkowanie w Port Miou. Aby dostać się do jej otworu trzeba pokonać ok. 400 metrów po powierzchni na druga stronę zatoki. Otwór tej jaskini ma wymiary 5x10 metrów dodatkowo w nim jest rurociąg, podobnej wielkości są tez korytarze. Przy tej kubaturze mimo dobrej widoczności, często nie było widać przeciwległych ścian. Jedynym problemem, ale na który jednak należało uważać było oporęczowanie, poręczówek było wiele - to wchodziły w muł, to z niego wychodziły, generalnie plątanina. W tej jaskini przepłynęliśmy ponad 200 metrów. Nurkowanie to było zespołowe, gdyż jej wymiary i "turystyczny" profil akcji pozwalały na to. Powrót od otworu odbył się pod woda na azymut, częściowo przez teren portu jachtowego. Gdzie była sposobność pogrzebania w zatopionych różnościach - były tam części jednostek, samochody itp., a i przy okazji była to mila odmiana po oglądaniu gołych skał jaskini, czy jeżowców. (Jakoś nie jestem zwolennikiem podziwiania podmorskiej flory i fauny, wychodząc z założenia ze jak cos nie gryzie i kłuje to musi być jadowite, zresztą byłem chyba jedyna osoba która nie musiała wyciągać z siebie kolców jeżowca).

Poza nurkowaniem głównym zajęciem przed południem było ładowanie butli. Odbywało się ono poza miastem na trenie opuszczonej winnicy. W zeszłym roku problemem były zakazy służb leśnych spowodowane zagrożeniem pożarowym. Teraz tez jeździły co jakiś
Przez port jachtowy do jaskini
Przez port jachtowy do jaskini

czas samochody przeróżnych służb bacznie się nam przyglądając, jednak obyło się bez konfliktów. Pod koniec obozu nie było dnia, aby nie trzeba było poświęcić przynajmniej godziny na naprawę sprężarek, mieliśmy średnio 1-2 awarie dziennie. Jednak wszelkie usterki usuwaliśmy na miejscu (przerosło nas tylko odpadniecie tłumika, który trzeba było spawać, choć z odpadnięciem baku daliśmy sobie rade sami). Po zakończeniu ostatniej akcji był już tylko powrót do kraju z odwiedzinami u Philippe Moya który podjął nas kolacja. Następnie zakupy szpeju w Monachium i telepanie się z gratami z Wrocławia do Gdańska (tym bardziej że doszło trochę butli i to bynajmniej nie do nurkowania).

Podsumowując mimo tego ze pogoda siadła, udało się przepłynąć znaczne odległości, niewątpliwie był to pożyteczny trening i obycie się z jaskiniami o jakich w Polsce można tylko marzyć. Dla każdej z osób było to przedłużenie przepłyniętych odcinków, praktyczne wykorzystanie zasad pływania z depozytami, no i zastrzyk adrenaliny. Skład ekipy nie był liczny i wywodził się z Warsztatów Nurkowania Jaskiniowego w Strzeblowie, zarówno z tego jak i zeszłego roku. Zresztą tak na marginesie dziwi stosunkowo nieliczne uczestnictwo w tego typu szkoleniach i obozach (czy w Strzeblowie, czy we Francji). Coraz więcej nurków jeździ za granice, nurkuje w jaskiniach no i niestety ginie z powodu nieznajomości podstawowych technik.

Wojciech Piotrowicz


POWRÓT WYŻEJ: tutaj możesz wrócić spisu wypraw.

POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 1998.12.23