Rumunia 99 - Paring, Retezat, Muntii Godeanu


Targu Jiu, typowe miasto w Rumunii

Targu Jiu, typowe miasto w Rumunii

W tym roku (1999) odbyła się druga wyprawa Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego do Rumunii. O samej wyprawie przeczytać można tutaj. Tak jak w poprzednim roku końcowych kilka dni wyprawy poświęciliśmy na wędrówkę górską. Terenem działania speleologicznej części wyprawy były Muntii Aninei (Góry Anińskie) w południowo zachodniej Rumunii. Rok wcześniej mając na treking górski zarezerwowane jedynie dwa dni zdołaliśmy jednie "nadgryźć" najbliżej położony masyw górski Takului (patrz zeszłoroczna notatka). teraz odbyliśmy dwie wycieczki. Pierwszą, również dwudniową w masyw Paring, gdzie podziwialiśmy pełne zaćmienie słońca i drugą, podczas której z masywu Retezat doszliśmy właśnie w znany nam wcześniej rejon Muntele Mic i Tarku.

Pierwszy wypad (masyw Paring) przeprowadzony został bardzo szybko, bo głównym jego celem była obserwacja zaćmienia słońca, a nie wędrówka górska. Z rejonu obozu (tj. wsi Bozowici) zapakowani jak śledzie w beczce wyruszyliśmy busem Grzegorza Jabłońskiego w rejon docelowy tj. do znanego z ostatnich zamieszek centrum górniczego: miasta Petrosani.

Korzystając z możliwości jakie dawała trasa przejazdu postanowiliśmy przejechać przez słynny wąwóz i kurort - Baile Herculane. Sama miejscowość, założona przez Rzymian w drugim wieku naszej ery i słynąca z gorących źródeł nie zrobiła na nas ogromnego wrażenia. Duża liczba "niby" ładnych hoteli stojących na tle ścian skalnych tworzyła obraz specyficznej "rumuńskiej elegancji", cokolwiek fałszywej. Nieco lepiej wypadła starsza część kurortu, utrzymana w konwencji naszej Kudowy lub Polanicy Zdrojów. Natomiast im głębiej w górę wąwozu rzeki Cernej, tym było lepiej. Zaraz za miejscowością znajduje się niezwykle malownicze

W wąwozie Cernej koło Baile Herculane

W wąwozie Cernej koło Baile Herculane
jezioro zaporowe. Duże wrażenie robi "zawieszony" na koronie zapory hotel o nazwie Orle Gniazdo. Droga, którą jechaliśmy wiodła często niewielkim wcięciem nad nielichymi przepaściami. Wszędzie widać było ślady niedawnych powodzi. Wyrwy w drodze i ślady po lawinach błota zostały tylko wyrównane walcem. Szczególnie urokliwy był ogromny głaz zajmujący całkowicie jeden pas, poprzedzony jedynie znakiem - jednostronne zwężenie jezdni. Okolica obfitowała w ogromne, pionowe skalne ściany. Niestety droga przelotowa puszcza kanion na długo przed jego końcem. Znajdujące się pod naszymi stopami odgałęzienie prowadzące dalej (patrz zdjęcie) kusiło, lecz czas nie pozwalał na dokładniejszą penetrację. Z pewnością trzeba tu będzie jeszcze wrócić.

Trasą przez Targu Jiu i dalej na północ dotarliśmy wieczorem do Petrosani. Po drodze jeden z towarzyszących nam Rumunów pokazywał gdzie odbywały się bitwy górników z policją i opowiedał ich przebieg (np. gazy łzawiące konra górnicy w maskach przeciwgazowych). Miasto Petrosani wygląda jak każde inne w Rumunii. Gołym okiem nie widać owych dramatycznych scen głodu, chłodu i braku elektryczności o jakich to zjawiskach donosiła polska prasa. No cóż jeszcze jeden fragment fałszywego obrazu tego kraju, jaki kształtowany jest w Polsce. Rejon Paringu jest częściowo przygotowany dla gornika-turysty, podobnie jak u nas kiedyś Wisła, czy Ustroń. Na wysokość 1700 m npm doprowadza kolejka linowa (krzesełka). O dziwo mimo późnej pory i ciemności jeszcze działa. Trudno się dziwić, wszedzie panuje atmosfera radosnego pikniku i oczekiwania na zaćmienie.

Rano w masywie Paring, szczyt z tyłu ma nieco ponad 2400 mnpm

Rano w masywie Paring, szczyt z tyłu - ok 2400 mnpm
Na górze dużo ośrodków wczasowych, knajp itp. Wielu bawiących się pewnie nie bedzie mialo sił, aby oglądać następnego dnia zaćmienie. Nocujemy w namiotach jakieś 100 metrów ponad ostatnimi zabudowaniami.

Rano obserwujemy niepokojące zjawisko - silny wiatr i burzowe chmury. Boimy się, aby nie zasłoniły nam słońca. Jednak w godzinę po wyjściu w trasę burza przechodzi. Po dalszej godzinie dochodzimy na pierwszą kulminację, nieco ponad 2400 m npm. Do najwyższego szczytu - 2508 m npm jeszcze ze dwie godziny. Postanawiamy zostać tutaj, bo po zaćmieniu jak najszybciej trzeba wracać. Przez dwie godziny opalamy się w przepięknym słońcu. Jednak tuż przed rozpoczęciem zjawiska nadciąga nie wiadomo skąd wał chmur. W pięć minut ze stroju plażowego przeskakujemy w czapki i rękawiczki. Całkowite zaćmienie słońca przez chmury. Licznie zgromadzona publiczność klnie na czym świat stoi. Czasami odsłania się kontur tarczy słońca. Widać, że kawałka brakuje. W momencie tuż przed przewidzianym całkowitym zakryciem słońca, mającym trwać nieco ponad dwie minuty gęstość chmur osiąga apogeum. Zrezygnowani zaczynamy schodzić ze szczytu. Nabywcy specjalnych, silnie przeciwsłonecznych okularów czują się przegrani. To co widać było przez chmury, dobre było do obserwacji gołym okiem. Nagle zdarza się cud - chmury rozstępują się wokół tarczy słonecznej tworząc dziurę.

Słońce w stanie kompletnego zaćmienia

Słońce w stanie kompletnego zaćmienia
Patrzymy się urzeczeni na słońce, którego widać jednie rąbek. Nagle znika i zaczynają pojawiać się gwiazdy. Niesamowite zjawisko. Zupełne ciemności rozświetla tylko magiczna poświata pierścienia korony słońca. Szybko (za szybko) zjawisko ustępuje. W kilka sekund po wyjściu fragmentu tarczy jest już zupełnie jasno. Częściowe zaćmienie, chćby i 99,9% to już zupełnie nie to. Schodzimy w dół. W ciągu następnej godziny chmury znikają i widać już tylko czyste, słoneczne niebo. Natura sobie z nas zakpiła.

Następuje szybki odwrót. Tym razem wybieramu mniej górską trasę przez Drobetę - Turnu Severin i fragment przełomu Dunaju - Żelaznych Wrót. Szkoda że robi się ciemno, bo widoki niesamowite. Na drugim brzegu widzimy kraj, z którym w sumie w jakiś sposób prowadzimy wojnę -Serbię. Pomyśleć, że ludzie z tego powodu bali się zbliżać w rejon Adriatyku. A tu nic, spokój i cisza. Dalej na trasie burza. Pioruny i błyskawice, średnio raz na sekundę. W tekiej scenenrii wędrujemy na piechotę do góry do, naszego obozu speleo, kończąc tę krótką wycieczkę.

W drugiej wycieczce, wzięła udziałczęść składu wyprawy: Joanna Reducha, Aleksandra Helwak, Andrzej Poczobutt, Marcin Tokarewicz, Jaroslaw Niekludow, Adam Wolniewicz, Dariusz Bartoszewski i niejaki Marine z klubu Exploratorii w Resity.

Plan pwycieczki

Z Resity pojechaliśmy wczesno porannym pociągiem do Caransebes, gdzie przesiedlismy sie na autobus z Timisoary do Targiu Jiu. Wysiedliśmy w małej wiosce przy głównym trakcie - Ohaba Sub Piatra, stanowiacej dogodny punkt wypadowy do parku narodowego Retezat. Jest to jak na Rumunie park szczególny. Po pierwsze, jest to miedzynarodowy rezerwat biosfery i turystow obowiazuja tu ograniczenia znane np. z polskich Tatr, tzn. można rozbijać się tylko w miejscach wyznaczonych, chodzić tylko po szlakach itp. Na teren parku obowiazują bilety wstępu (dla studentów ulgowe, dla nas wystarczyła polska legitymacja studencka, a nawet tylko deklaracja jej posiadania). Po drugie występuje tu autentyczny ruch turystyczny. Jest tu dużo czynnych schronisk turystycznych, w których można zamieszkać i realizować okrężne wycieczki. Ruch turystyczny spowodował nawet działanie usług transportowych. Z Ohaba Sub Piatra do granic parku (ok 20 km) kursuje stary terenowy samochód, umozliwiający turystom przejazd za zbójecką jak na tamtejsze warunki cenę 3 marek. Kierowca, starszej daty nałogowy palacz zachował się wobec nad chamsko próbując podbić cenę już po dojeździe na miejsce, grożąc, że nas nie weźmie z powrotem.

Najlepszym (podobno) punktem startowym do wycieczki w Retezat jest Cabana (schronisko) Carnic (czytaj Kyrnik) położona na wysokości 1000 m npm. Od strony północnej charakterystycznym punktem w imponującej panoramie masywu jest szczyt Vf. Retezatu, którego śpiczasty wierzchołek sugeruje, że mamy do czynienia z górami niezwykle stromymi, co jest dość mylące. 100 metrów za Cabaną Carnic wspomniana już niespodzianka - szlaban i budka z biletami. Dalej pokonujemy 500 metrów różnicy

Jezioro Bucura

Jezioro Bucura - w głębi Retezatul Mic
poziomu w górę jezdną szutrową drogą do Cabany Pietrele. Droga ta po powodziach była w niektórych miejscach kompletnie zniszczona. Zaopatrzeniu schronisk to jednak strasznie nie przeszkadzało, gdyż odbywa się ono w sposób podobny do słowackiego czyli na plecach, ale... jucznych koni. Konie te, tak jak i krowy (lub nawet świnie) wzorem rumuńskim pojawiają się na wysokości grubo powyżej 2000 metrów npm. Po drodze mała atrakcja turystyczna, kilkunastometrowy wodospad.

Cabana Pietrele to osiedle domków wypoczynkowych i schronisk. Można tu też rozbić namiot, ale trzeba za to płacić. My decydujemy się wdrapać wyżej i przenocować na dziko nad jednym z jezior. Niestety psuje się pogoda. Gęste chmury i deszczyk wpływają na zmianę decyzji. Idziemy inną trasą w kierunku legalnego obozowiska nad jeziorem Bucura. Wpływa na to fakt, że po drodze jest schronisko, które zabezpiecza nocleg w przypadku kompletnego załamania pogody. Na szczęście po dotarciu do schroniska chmury się rozstąpiły i maszerujemy dalej. Zaczęliśmy górską wędrówkę dość późno (ok. 15-tej) więc obecnie ścigamy się ze zmrokiem. Chmury wracają i już we mgle wspinamy się na przełęcz Curmatura Bucurei (2206 m npm), gdyż jezioro i obozowisko leżą po drugiej strony grani głównej. Na miejsce docieramy wraz z zachodem słońca. Stoi trochę namiotów, jest to dobre miejsce wypadowe i nic nie trzeba płacić. Jednak noce są tu zimne (wysokość ok. 2050 m npm) a przy silnym wietrze jaki wiał tego wieczora odczuwalne temperatura to ok. -5. W ruch idą więc czapki i rękawiczki. Na wysokości ok. 2000 metrów nawet w Rumunii w nocy w sierpniu szron należy do rzeczy normalnych.


Jezioro Bucura (2040 m npm)
Jezioro Bucura (2040 m npm), w głębi, lekko po prawej przełęcz Curmutura Bucurei (2206 m npm)

Ranna (nie bardzo) pobudka, wszyscy mamy zaległości w spaniu. Wychodzimy jako ostatni. Wszyscy inni już wyruszyli, ale zostało trochę namiotów, których właściciele zdecydowali się je zostawić do wieczora na czas trwania wycieczki (tak samo niektórzy postąpili w Paringu podczas zaćmienia) i niech to świadczy o tym kraju, w którym rzekomo wszyscy są złodziejami. Ruszamy na przełęcz Curmutura Bucurei i dalej na najwyższy szczyt masywu - Peleaga (2509 m npm). Na miejscu jesteśmy około 13-tej. Pogoda idealna, widoki piękne. W planie mieliśmy graniówkę do szczytu Custura. Wygląda ona imponująco, grań jest dość ostra (rzecz jasna z turystycznego, a nie wspinaczkowego punktu widzenia). Jednak mając w perspektywie długą wędrówkę w stronę Tarku rezygnujemy z tej trasy i idziemy na skróty doliną, gdyż deniwelacje na grani są imponujące.


Panorama Retezatu ze Szczytu Peleaga (2509 mnpm)
Panorama Retezatu ze Szczytu Peleaga (2509 mnpm) Z lewej jezioro Lacu Bucura, z prawej Vf. Retezatu (2482 mnpm)

Tą trasą zmuszeni jesteśmy zejść nieco niżej do ok. 1600 m npm. Potem wspinamy się na grań łączącą Retezat z Muntii Godeanu. Ta część Retezatu nosi nazwę Retezatul Mic (Mały Retezat) a sam grań Piatra Iorgovanului. Od najwyższych szytów Retezatu właściwego do najwyższych Muntii Godeanu grań rzadko schodzi poniżej 2000 metrów. Daje to 3-4 dni wędrówki (ok. 100 km) na wysości 1875-2300 m npm, bez jakiegokolwiek kontaktu (nawet optycznego) z cywilizacją. Jedynym przypomnieniem o ludziach są tu owcze ścieżki i pasterskie szałasy, choć samych pasterzy jest tu mało. Trasa ta nadaje się doskonale na górski rower, niemal poziome łąki graniowe ciągną się kilometrami. Widoki przy tym piękne. 360 stopni dookoła góry aż po horyzont, a w nocy nie widać żadnych świateł.


Główna część masywu Retezat z grani Piatra Iorgovanului
Główna część masywu Retezat z grani Piatra Iorgovanului (2014 m npm)

Pewne problemy na trasie sprawia nabieranie wody. Jednak co jakiś czas niemal na grani występują źródła, choć należy zaopatrzyć się większą ilość pojemników na wodę. Nocujemy pod szczytem Piatra Iorgovanului. W tym miejscu grań zbudowana jest z wapieni, których pas ją przecina. Miejsce jest malownicze, a na szczycie występują śliczne skałki. Jakie tu możliwości wspinaczkowe!

Skałki na szczycie Piatra Iorgovanului

Skałki na szczycie Piatra Iorgovanului 2014 mnpm

Rano na trawie szron. Idziemy dalej, dziś forsowny dzień. Czasu mamy mało, nie wiemy ile dokładnie jeszcze musimy przejść. Ta część znajduje się jeszcze na mapie Retezatu, dalej dysponujemy już tylko mapą województwa Caras-Severin. Po południowej stronie grani zaczyna sie dolina Cernej, o której wspominałem już przy opisie Baile Herculane. Na drodze ciekawostka, drogowskaz turystyczny - Baile Herculane 40-45 godzin. U nas podawane są nieco krótsze odległości, jednak na tym szlaku rzeczywiście niemal brak jest jakichkolwiek sensownych odgałęzień.

Nieco czasu tracimy na bezskuteczną próbę uzyskania wody nieżej w dolince. Idziemy dalej i tak trzeba było postąpić od razu, gdyż znajdujemy strumyk płynący niemal po grani (w tym miejscu bardzo płaskiej).

Opuszczamy Piatra Iorgovanului i przechodzimy w Muntii Godeanu. Niestety psuje się pogoda. Nadciągają chmury, które nie cofną się aż do nocy. Wraz z końcem Parku Narodowego Retezat kończą się również oznaczenia szlaku. Dalej musimy sobie radzić sami. Pilnujemy by nie zgubić właściwej grani, nieźle tutaj porozgałęzianej. Spokojna wycieczka zmienia się na nieco niespokojną. Nic nie widać, a to nie Gorce i pomyłka może kosztować np. stracony dzień lub dwa, których nie mamy. Przed zmrokiem udaje się nam korzystając z nielicznych przejaśnień, dotrzeć pod szczyt Muntii Godeanu (2229 m npm), co w tych warunkach zakrawa na cud. Pewną pomocą są nieliczne pozostawione przez pasterzy kamienne kopce, jednak polegać na nich nie sposób.

Miejsce pomyłki

Miejsce pomyłki, znak zapytania wskazuje rzekomą przełęcz

Nocujemy na bocznej grani. Tuż przed zmrokiem rozjaśniło się na tyle (zdjęcie niżej, po prawej), że udaje się nam dostrzec cel naszej wycieczki - szczyt Tarku (2190 m npm), na którym byliśmy w zeszłym roku. Po drodze (według mapy województwa znajduje się niska przełęcz na ok. 1500-1600 m. Patrząc z tej strony popełniamy jednak poważny błąd w wyborze drogi. Wybieramy jedną z bocznych grani, która jak nam się wydaje prowadzi do przełęczy między dwoma dolinami. Tak wydaje się nam niemal do końca, jednak nie prowadzi tu żadna ścieżka. I rzeczywiście, to co my wzięliśmy za przełęcz, jest w istocie głębokim kanionem (patrz zdjęcie), który osiągamy schodząc niemal pionowym bocznym żlebem. Tu następuje konsternacja. Można iść w górę lub w dół rzeki, bo ściana przed nami jest zbyt stroma, poza tym nie wszyscy chcą wspinać się z nowu w górę. Próbujemy iść wzdłuż koryta w dół. Jednak szybko natrafiamy na przeszkody możliwe do pokonania tylko w piance w stylu pięknego kanioningu (kilkumetrowy wodospad na końcu skalnej rynny spadający wprost do głebokiego jeziorka).

Nocleg przed wąwozem, z tyłu - Tarku

Zejście do wąwozu

Próby obejścia po pionowych ścianach są bezskuteczne. Wycofujemy się w górę rzeki, ale tu też szybko natrafiamy na przeszkody w których bez pływania się nie obejdzie. Nie mamy do tego sprzętu ani czasu, robi się nerwowo. Znajdujemy jednak miejsce, gdzie można iść do góry na przeciwległy stok. Po kilkudziesięciu minutach wychodzimy ponad las na halę po przeciwnej stronie kanionu. Tu widać wyraźnie nasz błąd. Przełęcz której szukaliśmy jest jakieś trzy-cztery kilometry na południe, a my próbowaliśmy przejść dolinę w najciaśniejszym miejscu o pionowych ścianach.

Miejsce jest malownicze, znajduje się tu niemal "przylepiona" do pionewej skały zagroda dla owiec (jak większość - pusta). Wchodzimy na grań. Tu kolejna niespodzianka wynikająca z braku dobrej mapy. Od Tarku oddziela nas ogromna dolina głęboka na oko na jakiś kilometr. Widać możliwość jej obejścia granią, ale ogromnym łukiem na północ. To by się zgadzało z orientacyjnym przebiegiem ścieżki na mapie, na której poziomice niestety zaznaczono orientacyjnie i co 500 metrów. Podziwianie przepięknej okolicy zakłócają nam nieco zmęczenie i zdenerwowanie. Mamy niemal dzień opóźnienia a transport do Polski jest umówiony na dzień następny o 11 rano z odległej o jakieś 100 kilometrów Resity.

Nocleg przed wąwozem, z tyłu - Tarku

Próba zejścia wzdłuż rzeki

Wreszcie około 17-tej docieramy w rejon szczytu Tarku. Schodzimy niżej. W stacji meteo, dzieki tłumaczowi z Rumunii (idącemu z nami Marine) kupujemy nieco jajek i bryndzy (podstawa wyżywienia lokalnych ludzi gór) i jemy porządną kolację. Nasze zasoby prowiantu zdążyły już zniknąć. Już po zmroku docieramy na dół za stację kolejki na Muntele Mic. Padamy ze zmęczenia. W ostatnie trzy dni przeszliśmy po górach około 120 kilometrów.

Wstajemy przed świtem i docieramy do pierwszej wioski - Borlova. Tu części grupy udaje się złapać taksówkę i na 11 rano dostać się nią do Resity (100 kilometrów po targach za 40 zł), gdzie akurat przyjechał po nas z Polski Bus.

 

Nocleg przed wąwozem, z tyłu - Tarku

Nocleg przed wąwozem, z tyłu - Tarku, pomiędzy nim a granią w środku jest głęboka na kilometr dolina, na dole za namiotami pechowy wąwóz.

W porównaniu z rokiem poprzednim warunki uprawiania turystyki w Rumunii nie uległy zasadniczej zmianie. Dawanie wiary pogłoskom o tragicznych skutkach górniczych zamieszek, powodzi i bliskości wojny w Kosowie nie mają większego sensu. Zjawiska te nie mają na Rumunię większego wpływu niż na Polskię rolnicze blokady dróg, powodzie, czy białoruska dyktatura. Natomiast w porównaniu z rosnącym w Polsce chamstwem i bandytyzmem, w moim odbiorze w Rumunii jest bezpieczniej niż u nas.

 

Dariusz Bartoszewski

 

 

PS: Mapy regionu naszej wycieczki i inne informacje o rumunii znajdują się na serwerze: www.rumunia.wizards.pl


POWRÓT WYŻEJ: tutaj możesz wrócić do "Kącika globtrotera" Epimenidesa.

POWRÓT NA STRONĘ GLÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 2001.05.30