Lodowiec |
Początek sierpnia, jedziemy do Wa-wy nocnym pośpiechem, oczywiście na stojaka w korytarzu. (polskim kolejom dużo brakuje do ich rosyjskiego odpowiednika). Dalej do Terespola i przez granicę do Brześcia. Tu czeka na nas wagon, który zabierze nas do Mineralnych Wód, parę tyś. km. na SE. Bilety już mamy, kupione wcześniej w Kaliningradzie, to idziemy przywitać się z białoruską biedą. Jest naprawdę smutno, szaro, buro, wszystko w stanie powolnego rozkładu. W końcu wsiadamy do naszego pociągu, mamy płackarty, czyli obite skajem twarde, przykrótkie dechy w wagonie bez przedziałów. Trzeba jednak przyznać, że jest czysto i nawet w kiblu porządek. I ruszamy gapiąc się na beznadziejne ruskie krajobrazy. Rosja to kraj opuszczonych domów, walących się betonowych murów, linii energetycznych bez drutów biegnących do nikąd itp. Jedynie w miastach widać życie. Na stacjach można skorzystać z tutejszego fastfuda, czyli babuszek sprzedających wszystko. Od snikersów do gorących kartoszków z kuricą.
W końcu po trzech dniach dojeżdżamy do Mineralnych Wód. Tu przesiadka na autobus i jazda do Nalczika stolicy Kabardyno Bałkarii. Robimy zakupy na bazarze, bo tylko tam można wszystko kupić – świeże pieczywo, wódkę, zarżniętego barana z bagażnika Niwy no i bardzo dobre pomidory, których są niezliczone ilości. Później załatwiamy transport w góry. Razem z dwoma innymi
Elbrus |
Na szczycie Elbrusa |
Załatwiamy wszystkie formalności, zostawiamy w depozycie część jedzenia i ruszamy w jedną z bocznych dolinek. Widoki i wysokość zapierają dech. Żadne zdjęcie czy film nie oddadzą wrażenia ogromu gór, które otaczają cię ze wszystkich stron. Najpiękniejsze są zestawienia zielonych łąk i wyrastających nad nimi białych, ostrych pików, z których wiatr zwiewa welony śniegu. W końcu nie na darmo Kaukaz nazywają małymi himalajami.
Następne dziesięć dni łazimy po całej dolinie, wspinamy się pod górę (ale zupełnie nie wyczynowo, przez te 10 dni naszego pobyty zginęło tu 3 alpinistów), włóczymy się trochę po najdłuższych w Europie lodowcach i chłoniemy krajobrazy.
Lodowiec |
Po najładniejszej części Kaukazu została nam jeszcze najwyższa, czyli Elbrus. Wracamy do Nalczika przesiadamy się do dalekobieżnego ruskiego "ogórka" i dojeżdżamy pod ten wygasły wulkan. Jeśli ktoś myśli, że Elbrus to dzika niedostępna góra, to niestety bardzo się myli. Sama góra i okolice są wielkim kombinatem turystycznym z domami wczasowymi kolejkami linowymi, parkingami i mnóstwem innego betonowego śmiecia. W naszej grupie, po głosowaniu , wygrywa opcja sportowa i zamiast wjechać kolejką ile się da, to pniemy się powoli pod górę. Na drugi dzień dochodzimy w pobliże jeszcze czynnego schroniska (dwa tyg. po naszym wyjeździe się spaliło) i rozbijamy się na wychodniach skalnych wystających ponad wszystko zakrywający lód. W schronisku turyści z całego świata, przede wszystkim Amerykanie, Francuzi i Japończycy (ważniaki z tlenem w spraju). Następnego dnia wstajemy ze wschodem słońca i atakujemy. Jednak mimo, że bez plecaków i po tygodniowym treningu idzie się bardzo ciężko. 5633 m n.p.m. to jednak sporo, do tego pogoda się zepsuła. Zdobywamy szczyt przy zerowej widoczności i schodzimy totalnie zmęczeni, ale zadowoleni do naszych namiotów. Po Elbrusie zwiedzamy jeszcze jedną Kaukaską dolinkę a potem wsiadamy w pociąg i jedziemy w cieplejsze rejony - do Soczi. Tu po wytargowaniu zniżkowej ceny i wydaniu ostatnich rubil ładujemy się do wodolotu i po poru godzinach jesteśmy w Trabzonie w Turcji.
Nareszcie normalny świat. Turcji jednak znacznie bliżej do Europu niż Rosji. Zwiedzamy miasto, obżeramy się owocami, robimy wycieczkę do
Kapadocja |
Teraz przed nami już tylko powrót, na zmianę autobusami i pociągami przez Bułgarię, Rumunię, Ukrainę aż w końcu witamy naszą polską zieloną soczystą przyrodę.
Marcin Lach
Więcej fotek z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.POWRÓT
WYŻEJ: tutaj możesz wrócić do "Kącika
globtrotera" Epimenidesa.
POWRÓT
NA STRONĘ GLÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na
stronę tytułową.
Ostatnia zmiana 2000.02.29