Artykuł Jerzego Zygmunta prezentowany poniżej został opublikowany w czasopiśmie "GÓRY I ALPINIZM", nr 2/1999. Przedstawione w nim poglądy wydały mi się warte szerszej prezentacji, więc rzecz "przedrukować".

DB

Motto:

"Gdy atoli komuś udala się wejść na Tszomolungma, a nie uczyniłby, tego z samej miłości dla gór, z poczucia szczęścia w zdobywaniu olbrzyma, lecz dla sławy, dla karjery, pieniędzy, - Bóg wie zresztą dla czego - tylko nie dla gór samych, nigdybym nie uznal jego "wyczynu"za czyn alpinistyczny."

Mariusz Zaruski, "Na bezdrożach tatrzańskich".

DEGRENGOLADA

Od czasu do czasu jestem katowany listami ze "środowiska" z prośbą o pomoc, abym jako ów ekspert od Wyżyny Częstochowskiej pomógł młodszym (niekoniecznie) adeptom mniemanologii pseudospeleologicznej w zrealizowaniu swoich celów. Nie mam czasu ani chęci, żeby każdemu adresatowi indywidualnie odpowiedzieć, zwłaszcza, że w większości przypadków, reprezentuję zdecydowanie inne podejście do jaskiń. Dlatego, niejako przy okazji, popełniłem poniższy artykulik, wierząc szczerze, że może zostawi on jakiś odcisk na ściśniętej kaskiem czaszce speleołojanta.

W naszym podziemnym speleoświatku już dawno dowiedziono, że przyszłość polskiego taternictwa jaskiniowego leży poza granicami polskich gór (analogicznie zresztą do powierzchniowców). Zarówno z przyczyn wewnętrznych - ideologicznych, jak i uwarunkowań zewnętrznych - geograficznych. Ale realizacja takich celów nie jest ani łatwa, ani tania. Aby z powodzeniem uprawiać to zajęcie, trochę na siłę zakwalifikowane do sportu, należy wykazać się dużą wiedzą, zaangażowaniem i determinacją. Nie jest łatwo osiągnąć znaczący wynik. Ileż to było naszych wypraw, które z poświęceniem penetrowały dzikie i niebezpieczne zakątki całego praktycznie świata i - niestety - wróciły z niczym, choć często sam powrót był sukcesem. Ich uczestnicy najczęściej o nich nie wspominali, bo przy ciągle obowiązu- jącej propagandzie sukcesu, albo wstydzili się przyznać do porażki albo po prostu nie mieli czasu. Stąd młody i najczęściej niebogaty adept grotołażenia odnosi wrażenie, że każda wyprawa w Alpy czy Kaukaz gwarantuje 100% sukcesu i towarzyszącej mu sławy. W swym podziwie, czasem zazdrości, często nie zauważa, że owe wymowne liczby o głębokościach i długościach, tak zawzięcie mielone w różnych kombinacjach przez co bardziej zażartych speleo-grafomanów, są tylko liczbami. Ale kryją się pod nimi jakże intymne, zazwyczaj skwapliwie ukrywane emocje, choćby takie jak doświadczone ryzyko, przeżyty strach, nawiązane przyjaźnie, czasem żałosne rozczarowania oraz tzw. "piękno gór", o jakim nie śniło się zwykłym zjadaczom pizzy, zasypiającym cowieczornie przed telewizorem.

Zachłyśnięci spektakularnymi, wręcz medalowymi osiągnięciami naszych grotolazów w Austrii i nie tylko, zdajemy się nie dostrzegać rosnącej przepaści między tzw. czolówką, a szeregowymi "szarymi masami" speleologicznych klubów. Przepaści, która dotyczy nie tylko skali przedsięwzięć i umiejętności technicznych (tak, tak !!!), ale - co uważam za najważniejsze - podejścia do przyrody, szacunku wobec Gór i Partnerów oraz zwykłej... skromności.

Czytając i (rzadziej) słuchając różnorodnych opowieści wyprawowych, przechwalanek o sukcesach eksploracyjnych, o rekordowych przebiegach "z wlosem i pod...", i tym podobnym, często zastanawiam się nad motywacją uczestników tych wydarzeń. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że celem większości tych działań jest SŁAWA. Zawodnicy pieją w zachwycie nad samym sobą, puszą się narcystycznie i nadymają. Jacy to oni dzielni, jacy wspaniali. Jak bezlitośnie pokonali ten żałosny wytwór przyrody, jakim jest grota. Jak jej przywalili młotkiem, poprawili łopatą, wydzierając skrywaną wstydliwie dziewiczość. I właściwie można by to było olać i pójść dalej, gdzieś w góry, gdyby nie pewien drobiazg: w większości przypadków owe napuszone pienia odnoszą się do... jurajskich podskalnych schronisk!

Od pewnego czasu pałęta się po Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej Państwo Oszołomstwo i czyni wszystko aby przejść do historii polskiej spele- ologii. Nie zważając przy tym na stosowane metody, zasady poszanowania przyrody, obowiązujące prawo i etykę. Warunkiem niezbędnym do takiego "zaistnienia" jest publikacja "odkrycia". Dlatego pisma takie jak JASKINIE czy INFORMATOR uważam za współwinne tego stanu!

Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że dzięki jaskiniowym odkryciom Jura wzbogaca się. Przybywa nowych obiektów i pogłębia się wiedza o górotworze, jakby powiedzial znany Teoretyk. Zmienilem jednak zdanie. Nie warto! Nie przy tej kulturze!

Jeśli ktoś nie wiercy, niech wybierze się do jurajskich grot. Będzie szczę- śliwcem, jeśli nie skaleczy się o potłuczoną butelkę wypitego "kwacha", albo nie poślizgnie o śmierdzący depozyt zestresowanego "bohatera". (Dotyczy to także jaskiń tatrzańskich, do których, zdawałoby się, nie trafia prymitywne pospólstwo - wide II Biwak w Snieżnej!). Także losy niedawno wyeksplorowanych dużych naciekowych jaskiń, takich jak Maurycego, Wierna i Cieseńć, jednoznacznie wskazują, że lepiej byłoby ich nie odkrywać! Mogły sobie spokojnie czekać na następne pokolenia, być może nauczone kultury i zasad.

Niestety, większość jurajskich grot, poza paroma, "chorymi" zresztą wyjątkami, nie ma opiekuna. Jaskinie pionowe, bez zabezpieczeń i tablic informacyjnych są skuteczną pułapką na nieroztropnego turystę, choć między innymi "dzięki" temu uzasadniają problematyczne istnienie JOPR. A np. w takich Czechach każda pieczara ma status pomnika przyrody i staje się nim automatycznie wraz z jej odkryciem.

Czy jurajskie groty należy zamknąć przed ludźmi? Przenigdy! Nie mam nic wspólnego z TYMI panami...

Wręcz przeciwnie. Uważam, że kulturalne i zgodne z zasadami poszanowania przyrody zwiedzanie wytypowanych jaskiń, koniecznie pod opieką wykwalifikowanego przewodnika, powinno być stałym i częstym elementem jurajskiej turystyki. Na podkreślenie zasługuje tu słowo: turystyki. Bo Jura nie jest terenem nadającym się do uprawiania taternictwa jaskiniowego oraz ambitnej eksploracji sportowej. Po prostu fizycznie nie spelnia odpowiednich do tego warunków. Natomiast poprzez kwalifikowaną turystykę można umożliwić "szaremu" obywatelowi przeżycie emocjonującej prcygody, zyskując przytym sympatyka naszego ruchu, i przy okazji zarobić parę groszy na przewodnictwie.

Ale jednocześnie należy zrezygnować z wszelkich prac eksploracyjnych. Dość rozkopywania cennych namulisk, prowokowania kuciem i ryciem zmian mikroklimatycznych w jaskiniach i szpecenia ostańczych zboczy stosami wydartych kamieni!

Najpierw nauczmy się korzystać z tych jaskiń, które mamy! Niech te niewielkie, dręczone bezlitośnie obiekty przestaną być celem, a powrócą do roli specyficznej ostoi przyrodniczej - obiektu badań naukowych, turystyki i czasem ćwiczeń szkoleniowych. Obiektu o umownym, skoro nie ma prawnego, statusie pomnika prcyrody, pieczolowicie chronionego przez opiekuńcze kluby czy osoby. Przypomnijmy też "jurajskim speleologom" na czym polega górska etyka i co to jest taternictwo jaskiniowe. Może zrozumieją, że łopata to przyrząd służący przede wszystkim do przerzucania węgla!

A jeżeli ktoś mimo wszystko chce szukać speleologicznej SŁAWY na Jurze, to najlepiej niech... skoczy. Na pewno przejdzie do historii, nieważne że głupoty, i uratuje ludzkość przed zwichrowanym genotypem.

1999.02.04
Jerzy Zygmunt

PS. Przepraszam za zwroty i problematyczne posłużenie się nazwiskiem w tytule, ale tak się już przyjęlo, że jeżeli ktoś coś publikuje, to musi liczyć się z publiczną krytyką, przeznaczoną dla tych samych odbiorców. Także i ja.
Pomimo tego całego gnoju i degrengolady, które nas zewsząd otaczają, ciągle wierzę w tzw. człowieka i mam nadzieję, że nie jest to naiwność.

J.Z.


POWRÓT WYŻEJ: tutaj możesz przejść do spisu artykułów.

POWROT NA STRONĘ TYTUŁOWĄ: tutaj możesz wrócić na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 1999.04.15